Problem z posiadaniem własnego miejsca w internetowej czasoprzestrzeni leży – w moim przypadku – w odwiecznej sprzeczności pomiędzy niechęcią do osobiemówienia, a mówieniuorzeczach pragnieniu. Może dlatego tytuły wpisów nie zdradzają ich zawartości, a żadna wyszukiwarka nie połączy niepodpisanego zdjęcia z adresem mojej strony? Lubię, że jestem tu, ale nie ma mnie jakby. Najchętniej – zamiast słowami – posługiwałabym się tylko obrazkami, bo tylko one mówią w tylu językach, ilu jest obserwatorów.
Ale jeśli istnieje miejsce, którego powietrze pachnie jaśminem i bergamotką, a na dodatek sprawia, że osoba – w nocnych lokalach zwyczajowo herbatę earl grey zamawiająca – konsumuje wyroby alkoholowe, to słowa się należą. Miejsce takie, do których uczucie atakuje znienacka, a w głowie dźwięczy: “Gdzie ja wcześniej miałam oczy?”. O wyjeździe do Włoch nigdy nie marzyłam, “bo za blisko, bo tylko Rzym, bo blah”.
Liguria i Toskania. Tak tam pieknie, że aż strach.
Plan zabawy zakładał przylot do Pizy i “relaks”. Plan szybko okazał się niewystarczająco fizycznie wykańczający i uległ pewnym modyfikacjom. Nie udało się dojechać do Portofino (o którym marzę, odkąd okazało się, że Ridge Forrester tam bywa graczem), ani na Elbę (o której marzę, odkąd Napoleon tam popłynął), ale tylko z winy zbyt krótkiej doby, a nie braku determinacji:
Hedonizm wyjazdowy stoi w opozycji do przewodnikowych list “do zrobienia”. Choć we Florencji to trudne, nie odwiedziłyśmy żadnego zabytku. Freski nie wzruszają mnie – co innego dowody na nadawanie nowego życia znakom drogowym przez Abrahama Cleta. Na widok cytryn z drzewek zwisających też piszczę. Przykro mi trochę, kiedy widzę młodych chłopców, z minami cierpiętników stojących w kolejce do “koniecznych do zobaczenia” obiektów sakralnych, które wcale ich nie interesują. To jedno z tych “trzeba”, których w życiu nie akceptuję. Jedyne trzeba, to żeby było błogo – nawet jeśli błogość oznacza siedzenie przez pół dnia z jedną nogą w fontannie.
Cinque Terre to pięć wiosek zawieszonych nad morskimi urwiskami liguryjeskiego wybrzeża. Ścieżki piesze prowadzą zawieszonymi nad wodą skałami, chyba że akurat trwa sezon spadających kamieni (nienawidzę cię, sezonie!) i drogę pomiędzy miasteczkami trzeba pokonać wzgórzami porośniętyli drzewami oliwnymi i winoroślą. “Za 20 minut tam dojdziecie”, powiedziała miła pani (sugerując jednocześnie skorzystanie z pociągu). Pani zapewne zauważyła, że mamy na sobie: koronkową sukienkę (sztuk 1), sukienkę mocno mini (sztuk 1), obuwie górskie w postaci mało stabilnych klapków z bambusa (sztuk 4). Żeby oczy zobaczyły powyższy widok, potrzeba nam było dwóch godzin wspinaczki (odcinek Riomaggiore–>Manarola). Warty każdej przykurzonej wężowej torebeczki.
To się działo na najprawdziwszą prawdę. Może być to najmocniejsza wersja bycia demonem imprezowania w moim wykonaniu.
“20 minut”, jak nic.
Pranko, moja miłość.
“Zrób zdjecie temu nowoczesnemu Chrystusowi”. OK.
Źle się tam nie leżało.
Pan z baru przyniósł wyciśnięty sok z czterech cytryn z wody szczyptą, i nazwał to lemoniadą. Włochy – to nie jest kraj dla słabych ludzi.
Ania też była demonem na wczasach – piła ze mną kawę. Ten napój i pizza, to dwie rzeczy, które w wersji lokalnej – po powrocie do domu, nie umieją mi już smakować.
Królowa Bergamotka
Warzywa-Włochy 0:10
Najlepsza pizza jest wszędzie.
Pijcie kranówkę, tylko nie mówcie babci.
What up? (sztuk 2)
Najbardziej uroczy bar we Wszechświecie ma stoliki na przejściu dla pieszych. Gdyby akurat – po raz piąty tego dnia – nie zachciało nam się pizzy, zostałabym tam na zawsze i oglądała świat. (Okolice Wzgórza Michała Anioła, Florencja)
“Another fuckin’ writer” z osobistą dedykacją. I dzieła pana Clet’a na florenckich terenach znalezione. Czuję do nich uczucia!
Wieża w Pizie jest taka szalona. I malutka.
Poprzysięgam, że nigdy nie kupię sobie tego kijka do zdjęć robienia. Nie statywu – tego patyka do ręki, który trzyma aparat. Odbiera on fotografiom telefonowym cały urok wyglądania, jakby robiono je kalafiorem. #selfiesticksurvivor
Kilka ułatwiaczy praktycznych:
* Cinque Terre to 5 wiosek: Riomaggiore, Manarola, Corniglia, Vernazza, Monterosso, gdzie to ostatnia jest najbardziej na północ położoną. Podróż pociągiem pomiędzy sąsiadującymi wioskami trwa 2-3 minuty :-)
* Pomiędzy wioskami kursują pociągi regionalne. Jadąc z Pizy, trzeba przesiąść się w La Spezia. Bilet regionalny ważny jest 4 godziny od momentu skasowania – można jeżdzić w “tył i przód”, zwiedzając wioski z jednym biletem. Corniglię darowałabym sobie. Monterosso jest największe i ma plażę, ale wielkiego wrażenia na mnie nie zrobiło. Vernazza została kilka lat temu zniszczona przez powódź, mimo to jest jedną z piękniejszych. Moją absolutną faworytką jest Manarola (pierwsze zdjęcie) – wszystko było tam wymarzone. Wina w restauracji na skale wiszącej nad samą wodą można napić się w Riomaggiore (miejsce widać zaraz po wyjściu z pociągu).
*Bilety kolejowe rezerwowałam przez stronę Trenitalia. Przejazdy rezerwowane online są objęte promocjami 2 za 1, na ten przykład – zawsze to miło. Najwygodniej jednak korzystać z automatów na dworcach, które są szybkie, jak błyskawica. (Automaty, nie dworce).
*Podróż z Pizy do Cinque Terre trwa 1,2h, a do Florencji – 50 minut. Sama Piza jest kompaktowa, do zobaczenia w 2 godziny. Ale genialnie się w niej śpi, jaśmin za oknem czując.
Jedźcie tam wszyscy, jeśli wam życie miłe!
Dziękuję, że mimo iż tu u mnie wszystko tak blogersko-do-pupona się odbywa, przychodzicie do mnie i zostawiacie znaki po sobie.
<3,
Banan
PS. Coś mi mówi, że tytuł nie robi gramatycznego sensu, ale coś do niego czuję – zostaje zatem :-)